Recenzja filmu

Opowieść o trzech siostrach (2018)
Emin Alper
Cemre Ebüzziya
Ece Yüksel

Płomienie

Urokliwie położona wioska nie ma tu nawet nazwy, mogłaby tak naprawdę istnieć wszędzie i zawsze. Alper zgrabnie umieszcza akcję w pewnym bezczasie, unikając pokazywania  telefonów, telewizji,
Emin Alper wyrasta na jednego z najciekawszych tureckich reżyserów. Choć "Kız Kardeşler" to dopiero jego trzeci film, na pewno umocni jego pozycję wśród autorów światowego kina, bo każde jego dzieło, wzorem mistrza Ceylana, swoją wagą i rozmachem przypomina bardziej powieść niż współczesny film. Debiutanckie "Za wzgórzem" (2012) miało coś z westernu, ale i klechd o zwaśnionych rodach oraz przywiązaniu do ziemi. Nagrodzona w Wenecji "Blokada" (2015) była zaś dystopią osadzoną w Stambule przyszłości – i stała się niejako przepowiednią mającego nastąpić niebawem w Turcji zaostrzenia sytuacji społeczno-politycznej po nieudanym zamachu stanu. Po filmie tym zaliczono zresztą reżysera do twórców opozycyjnych bez szans na publiczne finansowanie. Na "Kız Kardeşler" środków szukać musiał u producentów prywatnych oraz za granicą: w Grecji, Holandii i Niemczech. Paradoksalnie jednak, trzeci film Alpera, okazał się dziełem najmniej z dotychczasowych politycznym.

Za to bardzo osobistym – scenariusz oparł na własnych wspomnieniach z dzieciństwa, kiedy wychowywała go przybyła z ubogiej wioski niania, o której życiu krążyły rozmaite legendy. Zanikający już zawód "przybranej siostry", która nosiła w Turcji nazwę "besleme", wykonują w "Kız Kardeşler" trzy siostry – skojarzenia z dramatem Czechowa są na miejscu, bo i tu opowieść pchają do przodu wyznania dziewcząt, ich skrywane marzenia i tajemnice. I tu mamy też do czynienia z uwięzionymi na prowincji postaciami, marzącymi o lepszym życiu, które zawsze jest gdzie indziej. Gdzie? W Ankarze albo przynajmniej w najbliższym miasteczku. Wszędzie, tylko nie w górskiej osadzie Anatolii, w której niegdyś funkcjonowała kopalnia, a obecnie świszczy mróz, nuda i bardzo malownicza bieda. 

By poprawić sytuację rodziny owdowiały (ale dalej radosny i zaradny) ojciec posyła swe córki do opieki nad dziećmi w bogatszych miejskich domach. Każda z nich – tak różnych, jakby obrazować miały trzy odmienne oblicza Turcji – zostaje jednak ze stancji odesłana. Najmłodsza – gdy dziecko, którym się opiekowała zmarło; średnia nie miała do swojego "braciszka" serca i cierpliwości; najstarsza zaszła zaś w ciążę. W filmie oglądamy zaledwie kilka dni, kiedy cała rodzina jest w komplecie. Początkowo towarzyszy temu radość bycia razem: siostry, jak te z "Mustanga", wymieniają się doświadczeniami, trochę świntuszą (erotyka okaże się w filmie bardzo ważna), wspólnie przygotowują ajran. Szybko jednak okazuje się, że żadna z nich tak naprawdę nie chce tu być. Wiadomo – na takie miejsca widok zazwyczaj piękny jest tylko z daleka.

Urokliwie położona wioska nie ma tu nawet nazwy, mogłaby tak naprawdę istnieć wszędzie i zawsze. Alper zgrabnie umieszcza akcję w pewnym bezczasie, unikając pokazywania  telefonów, telewizji, komputerów – nawet pierze się tu jeszcze w wiadrze. Jedynym, po czym można poznać, że nie jesteśmy bardzo daleko od współczesności, są samochody odwożące na wieś kolejne córki. Wyczyszczenie scenerii z artefaktów nowoczesności nie służy tu jednak krytyce technologicznego zacofania tureckiej prowincji, ale uniwersalizacji historii, przeniesieniu jej w rejony baśni. Służy temu też wprowadzenie do akcji bandytów przemierzających nocą pastwiska czy fikającej koziołki na wzgórzach wioskowej szalonej baby. Na magiczną aurę pracuje czerpiąca z tureckiego, greckiego i arabskiego folkloru muzyka braci Papaioannou, pracują wreszcie oszałamiające zdjęcia Emre Erkmena. Uwypuklają one intensywność krajobrazu i piękno ludzkich twarzy, oświetlanych najczęściej wydobywającymi się z ogniska czy kominka płomieniami. 

Ogień jest tu niezwykle istotny, bo pozwala przetrwać w surowym górskim klimacie, ale i symbolizuje wrzenie wewnątrz bohaterów. Odegra też w końcu kluczową rolę w samej opowieści, która tli się pomału, by w końcu zapłonąć wielością swoich znaczeń. Alper stworzył nie tylko piękną baśń mieniącą się anatolijskim folklorem, ale zdołał zmieścić w niej aktualne zawsze i wszędzie prawdy o stosunkach między płciami, pokoleniami i klasami społecznymi. Gdy przyjeżdżający z miasta lekarz, wspierający wieś ofertami pracy i poradami medycznymi, mówi, że chętnie przeniósłby się tutaj, zaraz dodaje: tak na tydzień. Wszyscy, którzy muszą tu egzystować na co dzień, marzą jednak nie o wakacjach, ale o trwałej odmianie losu. Jak każdy przecież, marzą o lepszym życiu. Sęk w tym, że nie każdy ma na nie równe szanse.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy, filmoznawca, stały współpracownik Filmwebu. Laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka, członek FIPRESCI, Europejskiej Akademii Filmowej i kolegium elektorów Złotych Globów.
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?